
Wszyscy teraz piszą notki na temat katastrofy w Smoleńsku. Czytam je z uwagą, komentuję, jeśli mam coś do powiedzenia, i uważam, że są bardzo potrzebne, ale sama jakoś nie potrafiłam nic na ten temat napisać. Dzisiaj przyszedł moment, kiedy poczułam przesyt - przede wszystkim przesyt oglądania ludzkich łez w potwornych wywiadach z przyjaciółmi zmarłych. Uważam, że filmowanie czy fotografowanie ludzi rozpaczających po stracie rodziny czy przyjaciół jest niewłaściwe, czasami nawet złe okrutne. Nie interesuje mnie, że osoby występujące w wywiadzie same się na to zgodziły - ja sama, oglądając taki program, czuję się jak hiena, podglądacz i element tłuszczy domagającej się chleba i igrzysk. Nie chcę tutaj urazić nikogo, kto ogląda takie programy, zdaję sobie sprawę, że mam dość skrajny stosunek do tego, jak duży margines prywatności społeczeństwo powinno zostawić osobom publicznym i że nie wszyscy się ze mną zgadzają. Jeśli ktoś, oglądając, ma moralne poczucie, że wyciąga z tego coś dobrego (z takim poczuciem oglądałam podobne programy w weekend), to nie ma problemu. Ja dzisiaj zaczęłam czuć się jak hiena i to był znak, żeby przestać oglądać.
Z drugiej strony zdarzyło się dziś coś dobrego i to przede wszystkim tym chciałam się z Wami podzielić. Poszłam na poranne zajęcia i miałam po nich duże okienko, więc odebrałam kurtkę z szatni i chciałam przysiąść w jakimś spokojnym miejscu, żeby doczytać książkę na seminarium. Pani szatniarka, kobieta, którą znam z widzenia od początku studiów (a i to słabo, bo rzadko zostawiam kurtkę w szatni w szatni, lubię ją nosić ze sobą) zagadała do mnie zupełnie z czapy i przegadałyśmy prawie pół godziny. Na różne tematy. Bo synowa pani szatniarki jest w zaawansowanej ciąży i ona się z tego tak strasznie cieszy. Na początku się bała, bo sama urodziła kiedyś martwe dziecko, więc było jej trudno opanować ten lęk. Do dzisiaj zresztą nie chce wiedzieć, jakiej płci jest dziecko, chce niespodziankę, bo "aby było zdrowe". I kupują w prezencie wózek, a synowa była na usg i dziecko waży już 2,3 kg, lekarze mówią, że może dorosnać nawet do 4kg, ciekawe jak oni to mierzą i skąd wiedzą?
Bardzo rzadko można spotkać człowieka tak szczęśliwego, że aż zaczepia obcych ludzi, żeby podzielić się swoim szczęściem. To wcale nie było natrętne, było ciepłe i bardzo krzepiące. Poczułam się jak ktoś obdarzony zaufaniem i nawet pomyślałam przez chwilę, że chyba muszę wyglądać na dobrego człowieka, skoro ktoś dzieli się ze mną takim prywatnym szczęściem.
Gdybym wyszła stamtąd od razu, pewnie uwinęłabym się ze wszystkim szybciej i jakoś sobie sprawniej ułożyła ten dzień. Ale przekonałam się (po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku dni), że są rozmowy, które mają pierwszeństwo przed "sprawniej", "rozsądniej" i "bardziej praktycznie". I wcale nie muszą to być rozmowy rozwiązujące kluczowe problemy życiowe.