Ho, ho, ho!
Tak, wiem, że Wigilia jest pojutrze. Ale ja jestem w świątecznym nastroju już dzisiaj, więc nie zamierzam się przejmować drobiazgami w stylu "kalendarz". Serdecznie dziękuję za prezenty, które sama dostałam. Miło wiedzieć, że ktoś o mnie myśli :).
Sama mam pewien drobiazg dla
pellamerethiel. Wesołych Świąt!
SOK Z GRANATU
Strużki wody spływały szybko po nagich plecach Jacka, a przez umysł Sawyera przemknęła chyłkiem idiotyczna myśl, że chciałby, żeby to był sok z granatu.
Rozebrany do pasa Doktorek siedział na przewróconym pniu drzewa i chował twarz w dłoniach, a dookoła szalała burza. Sawyer nie miał pojęcia, gdzie się obaj znajdują, nawet się nad tym nie zastanawiał. Mógł tylko wpatrywać się w te plecy jak zahipnotyzowany. Woda spływała cienkimi strumyczkami układającymi się jakby w dziwaczną pajęczynę, tu i ówdzie drobne kropelki zostawały na napiętej skórze.
- Jacko?
Cisza. Lekkie poruszenie nagich ramion, nowe ścieżki na plecach. Cisza.
- Jacko, rusz się do cholery! Co jest?
Cisza. Ręka Sawyera na barku lekarza. Głęboki wdech.
Impuls. Palce na szyi, na uchu, na policzku. Jack opuścił dłonie, obrócił głowę, spojrzał dziwnie, bardzo dziwnie.
Zanim zdążyło do czegokolwiek dojść, ostre promienie słońca przedarły się przez brezentową osłonę i Sawyer się obudził.
Przez chwilę nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, zasłonił dłonią oczy, wywarczał zwykłą, poranną litanię przekleństw. Potem przypomniał sobie swój sen i postanowił dorzucić kilka dodatkowych epitetów. Południowcy nie całują facetów. Ani na jawie, ani we śnie, ani przez sen, ani nawet na pierdolonych Wyspach Niemal Wielkanocnych.
Sawyer zacisnął powieki i zaczął po omacku szukać ręką koszuli.
W miejscu, na które z całą pewnością rzucił ją poprzedniego wieczoru, jego palce trafiły na gładką skórkę owocu granatu.
Sama mam pewien drobiazg dla
![[livejournal.com profile]](https://www.dreamwidth.org/img/external/lj-userinfo.gif)
SOK Z GRANATU
Strużki wody spływały szybko po nagich plecach Jacka, a przez umysł Sawyera przemknęła chyłkiem idiotyczna myśl, że chciałby, żeby to był sok z granatu.
Rozebrany do pasa Doktorek siedział na przewróconym pniu drzewa i chował twarz w dłoniach, a dookoła szalała burza. Sawyer nie miał pojęcia, gdzie się obaj znajdują, nawet się nad tym nie zastanawiał. Mógł tylko wpatrywać się w te plecy jak zahipnotyzowany. Woda spływała cienkimi strumyczkami układającymi się jakby w dziwaczną pajęczynę, tu i ówdzie drobne kropelki zostawały na napiętej skórze.
- Jacko?
Cisza. Lekkie poruszenie nagich ramion, nowe ścieżki na plecach. Cisza.
- Jacko, rusz się do cholery! Co jest?
Cisza. Ręka Sawyera na barku lekarza. Głęboki wdech.
Impuls. Palce na szyi, na uchu, na policzku. Jack opuścił dłonie, obrócił głowę, spojrzał dziwnie, bardzo dziwnie.
Zanim zdążyło do czegokolwiek dojść, ostre promienie słońca przedarły się przez brezentową osłonę i Sawyer się obudził.
Przez chwilę nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, zasłonił dłonią oczy, wywarczał zwykłą, poranną litanię przekleństw. Potem przypomniał sobie swój sen i postanowił dorzucić kilka dodatkowych epitetów. Południowcy nie całują facetów. Ani na jawie, ani we śnie, ani przez sen, ani nawet na pierdolonych Wyspach Niemal Wielkanocnych.
Sawyer zacisnął powieki i zaczął po omacku szukać ręką koszuli.
W miejscu, na które z całą pewnością rzucił ją poprzedniego wieczoru, jego palce trafiły na gładką skórkę owocu granatu.