semele: (Default)
semele ([personal profile] semele) wrote2009-01-04 12:28 pm

Trzysta procent normy!

Tak sobie pomyślałam, że wrzucę na lj-a, bo w sumie jestem bardzo zadowolona z tekstu. Mrożący krew w żyłach pojedynek ze Skajuśką. 1522 słowa. Mirriel, inauguracja Klubu Pojedynków im. Twórczej Owieczki.

Warunki:
Tytuł: Zastępstwo (tytuł uznajmy za roboczy, każdy tekst powinien mieć swój tytuł, bo co to za porządki, żeby dwa teksty pod tym samym tytułem?)
Forma: proza
Konwencja: A jak myślicie?
Długość: minimum 7000 znaków bez spacji
Temat: Święty Mikołaj, jak wiadomo, posiada fabrykę zabawek. W fabryce znajdują się krasnoludki (ciche, pokornego serca, mają czerwone względnie zielone czapeczki, piją dużo kakao). Generalnym zajęciem krasnoludków jest śpiewanie radosnych piosenek i zasuwanie w mikołajowej fabryce jak te osiołki. Tylko tutaj mamy problem. Rok 2008 generalnie się nie popisał i w grudniu postanowił ukoronować swoje całoroczne próby zatrucia wszystkim życia. Krasnoludki złapały tasiemce. Sprawiedliwie, każdy po jednym. Posiadanie tasiemca jest mało przyjemną okolicznością, a jak się jest takim małym, spokojnym krasnoludkiem, to w ogóle przechlapane. Cała załoga poszła na chorobowe i Mikołaj był zmuszony zatrudnić zastępstwo. Na szczęście w ostatniej chwili znalazł solidną ekipę. Krasnoludy (ruda broda, zakazana morda, topór w ręce, niektóre prawdopodobnie słyszały, że gdzieśtam istnieje jakieś kakao). A tu Gwiazdka musi się odbyć! Ho, ho, ho, ho!
Warunki dodatkowe: Jak to co? Owieczka!


Trzysta procent normy!

- Houston, mamy problem.
- Nie, serio?
Elf Houston zdjął szpiczastą czapeczkę i z troską podrapał się po uchu. To nie był dobry dzień. To bardzo nie był dobry dzień.
- Czy oni mają topory?
- Tak, Mikołaju.
- I... kusze?
- Tak, Mikołaju.
- A te takie... ostre... długie...
- Nie chcę wiedzieć.
- Houston, ten twój pośredniak... Oni tam naprawdę nie mieli normalnych krasnoludków?
- Wszystkie normalne krasnoludki pracują u nas?

***

Do Bożego Narodzenia brakowało już tylko kilku dni. Zasadniczo to pięciu. Krasnoludki wraz ze swoimi czule pielęgnowanymi tasiemcami leżały rządkiem w małych, krasnoludkowych łóżeczkach i piły hektolitrami kakałko z cysterny, albowiem powszechnie wiadomo, że robale należy zwalczać metodami radykalnymi.
Houston szczerze zazdrościł tym wiecznie śpiewającym knypkom. Czuł się jak dżdżownica w żelaznych trybach okrutnego świata. Miał do ogarnięcia siedem ekip krasnoludzkich robotników, na widok których Mikołajowi aż tąpnęła tiara. Już sami kierownicy napawali przerażeniem. Ale fabryka normę musiała wyrobić.
- Dobrze. Ghand, Ghund, Ghend, Ghond, Ghynd, Ghind... Ghul?
- Coś ci nie odpowiada, szefuńciu? - Ghul wziął się pod boki i spojrzał na elfa sugestywnie.
- Ależ nie, nie... Tak się tylko zastanawiałem... Czy panowie są spokrewnieni?
- Hę? - zdziwił się Ghend. Ghond i Ghand wyglądali, jakby usiłowali wywlec swoje zdumienie na światło dzienne, ale draństwo nadal twardo trzymało się pod brodami.
- Nieważne. Ghand, twoja ekipa pójdzie do pluszaków i lalek. Ghend – gry planszowe i puzzle. Ghind – kolejki elektryczne, gadające atrapy komputerów, gwiżdżące świstaki i takie tam. Ghond – klocki. Ghund – drukarnia bajek. Ghind...
- Szefuńciu, ja już mam świstaki!
- A tak, świstaki, przepraszam, świstaki... Ghynd?
- Ta?
- Ghynd – plastikowe atrapy różnych rzeczy. Dla Ghula zostają gry komputerowe i generalnie elektronika. Pasuje?
- Tajest! - ozwał się zgodny chórek. Ghend i Ghind nawet symbolicznie zamachali toporami na znak aprobaty. Houston uchylił się. Profilaktycznie.

***

- Jesteś pewny, że to dobry pomysł? - Mikołaj patrzył na rozkład krasnoludzkich obowiązków z pewnym drżeniem.
- Pewny?! Ja się boję ich kontrolować...

***

- Dobra, chłopaki – Ghand ogarnął wzrokiem swoją ekipę, profilaktycznie kładąc dłoń na toporze. - Połowa do tych z futrem, połowa bez futra. Na stolikach macie obrazki, jak składać. Glond, ulatnianie się gazu twoja mać! Futrzastym do góry!
- Którym futrzastym?
- Glond, to tak, jakbyś robił mumię z babci Glynd. Kończynki na zewnątrz, łeb na górze, do środka to barachło. To się nazywa maskotka.
- Szefie?
- Ta?
- Jak mumię?
- Załapałeś!
- Szefie, a co jak mój denat nie ma wątroby?

***

- Glem, Szlem, będziecie odlewać czerwone dzyndzle!
- Tajest!
- Szlug i Szwung, wy odlewacie niebieskie!
- Tajest!
- Nie mam pojęcia, czemu ci idioci nazywają to Chińczykiem - mruknął Ghend, sylabizując napis na pudełku (albowiem uchodził za bardzo wyedukowanego krasnoluda).
- Szefie, do rzyci ta surówka. Się nie da – zameldował Szlem.
- Jak to – się nie da? Karakany odlały żółte i zielone, a wy nie potraficie?
- Surówka do rzyci – potwierdził Glem. - Przecież zrobiliśmy wszystko jak należy! Nawet zaiwaniłem kowadło!
- Znaczy się ktoś zostawił niepilnowane – dorzucił szybko Szlug.
Szwung nic nie mówił. Zahartował właśnie kolejnego niebieskiego pionka w wiaderku z wodą i przymierzał się do ciosu kowalskim młotem.

***

- Szefie, i ja mu mam tę rurkę...
- Tak, Glum, ty mu masz tę rurkę.
- Ale nie wchodzi!
- Jak to nie wchodzi? Musi wejść!
- Nie wchodzi!
Ghind usiadł koło podwładnego i z powagą spojrzał mu w zapłakane oczy.
- Glum, bo to trzeba delikatnie. Z wyczuciem, rozumiesz. A ty to byś chciał jak kilofem w rumowisko!
- Ki... kilofem?
- Kilofem, Glum. Kilofem. A to tylko mały, bezbronny świstaczek. I ty mu masz wetknąć tę rurę w mordkę, bo inaczej nie będzie gwizdał. Jasne?
- Ki... kilofem?
- Coś się tego kilofa tak uczepił?
- Szefie... Bo świstaka kilofem to ja bym się bał...

***

- Ty, patrz, wymiata!
Grom i Gnom schowali się na chwilę przed czujnym okiem Ghonda. Byli po sześciu godzinach składania zestawów klocków Lego z grupy ogólnie motoryzacyjnej, a takie zabawki na ogół nie wzbudzają entuzjazmu osobników, które mimo pięćdziesiątki na karku nadal muszą jeździć samochodem w fotelikach dla sześciolatków*. Ale to tutaj... Zupełnie inna historia.
- On ma pelerynę! Powiewa!
- Za to morda jak odkurzacz. Ej, co to za dynks?
Dwa krasnoludy zadumały się nad naturalistyczną podobizną Lego Darth Vadera.
- Ty, to jest na pudełku narysowane! To jest miecz!
- Taki czerwony? A niech mnie kryształki...
Owocna narada została przerwana nad wyraz brutalnie.
- A wy tu co! - ryknął znienacka Ghond.
- Szef popatrzy! - zareagował błyskawicznie Gnom.
Trzy krasnoludy pochyliły się intelektualnie nad obrazkiem. Stopniowo skupiała się wokół nich cała ekipa. Lego Vader krążył z rąk do rąk.
- O ty w tąpnięcie... I on tym tak ten tego... Takim... rozgrzanym? I mu nie pęka? - wyszeptał Gnomon, na co dzień główny kowal.
- Chłopaki, wracać do roboty! - zarządził Ghond. - Grom, odłóż jedno pudełeczko na bok. Po świętach spróbujemy zerż... eee... niezależnie wynaleźć broń nowej generacji.



*Poza tym trudno położyć topór koło skrzyni biegów, bo się drań zsuwa.

***

- A wy tu co?
- A my tu pracujemy?
Ghund nie miał nic przeciwko elfom. Prawdopodobnie były z nich bardzo porządne chło... elfy. Tak. Były z nich bardzo porządne elfy. On po prostu odczuwał pewien dyskomfort na myśl o czterech gościach odzianych w rajstopki, którzy kręcili się po jego miejscu pracy.
John, Paul, George i Ringo nie mieli ze swojej strony nic przeciwko krasnoludom. Byli przekonani, że to bardzo porządne brud... krasnoludy. Tak. Niezmiernie porządne krasnoludy. Bez wątpienia. Tylko dlaczego musieli być porządni akurat w ich drukarni?
- Szefie, a te tutaj co? - mruknął konspiracyjnie Szpon. - To tu nie same knypki pracują?
- Główny wymoczek ich tu przysłał, że niby do pomocy. Bo my se podobno nie poradzimy.
- Że niby co? MY se nie poradzimy?
Współpraca, rzecz jasna, układała się harmonijnie. John starał się uważnie obserwować całą halę i koordynować.
- Nie, nie, nie! W tej partii Królewna Śnieżka! - wrzeszczał zdesperowany George.
- Jest kobitka na okładce? Jest!
- To jest Śpiąca Królewna, alternatywnie edukowany troglodyto! Czytać nie umiesz?
- Że słucham?
W tym samym czasie Paul siedział pod ścianą z toporem przy szyi, a trzymający trzonek Szpon wyglądał na zdeterminowanego. Szprot machał elfowi książką przed nosem.
- No dawaj! Tu musi być instrukcja!
- Ale panowie, ja nic nie wiem!
Błyszcząca okładka Jasia i magicznej fasoli zadygotała niebezpiecznie.
- Nie pieprz! Gdzieś tu musieli napisać, jak sobie zrobić taką zaczepistą fasolę!
Świat Johna wirował. Zadowolona mina Ghunda tylko dopełniała wrażenia. W drukarni zapanowała zagłada, a wisienką na torcie mroku był Ringo biegający panicznie po hali w poszukiwaniu zaginionych paczek z Księżniczką na ziarnku grochu. John zasłonił oczy w geście zgrozy i po omacku pobiegł w stronę gabinetu Mikołaja.
Nie dostrzegł Grota, Groma i Grzmota kartkujących coś pracowicie w ciemnym kącie.
- Ty, a może w tej?
- Nie ma!
- One wszystkie są takie same!
- Chłopaki, nie poddawajcie się. W którejś po prostu musi być wersja bez kiecki!

***

- Panowie, jak idzie?
Zaalarmowany przez Johna Houston z drżeniem serca podjął bohaterską próbę wizytacji pierwszego z brzegu zespołu krasnoludów. U Ghynda praca wrzała.
- Siema, szefuńciu! Chyba się wyrobimy!
- To dobrze... - elf poczuł, że drży jakby trochę mniej.
- Gmalp już popakował te wszystkie różowe talerzyki i inne takie, Gmulp kończy z tymi tam do grzebania w bebechach...
- Lekarskimi?
- No przecież mówię. Gmelp dokłada kule do pistoletów i tylko Gmolp jest w lesie. Ale to nie jego wina.
- Co się stało?
- Te wasze zatasiemcowane straszną fuszerkę zrobiły. Te ich miecze, topory, noże... Wszystko na szmelc!
- Czemu?
- Nic nie cięło cholerstwo! Ale się szefuńcio nie martwi, Gmolp przytachał kowadło i wszystkie miecze ma gotowe, a z toporami to mu pozostali pomogą, jak tylko swoje skończą.

***

- Szefie, to jest strasznie barachło!
- Pokaż – zatroszczył się Ghul.
Po monitorze Szprota skakały matematyczne owieczki.
- Szefie, od dwóch godzin w to gram, a one ciągle skaczą przez ten płotek i piszą do mnie cyferki! To zupełnie nieżyciowe.
- Ano.
- I tak se pomyślałem, czy by tego lekko nie przerobić. Kumpel ma taką grę...
- Ta?
- No więc jest facet, który ma we łbie demona. Ten demon chce uwolnić z więzienia swoich braci, a szef za nim łazi, profilaktycznie rozwala wszystko po drodze i próbuje go zatrzymać. Wie szef, jakieś lochy, bagna, pustynie. Fajne, nie?
- No, tego... kształcące.
- I se pomyślałem, czy by te barany tak nie mogły gonić demona. Ale nie chcą.
- Próbowałeś je tak ostrzegawczo z topora?

***

- Mikołaju! Mikołaju! Mrok! Miazga! Groza! Zagłada!
- Tak, Houston?
- Byłem u wszystkich krasnoludów.
- A mówiłeś, że się boisz?
- Bałem się! Ale poszedłem!
- To bardzo odważne z twojej strony. Więc co się dzieje? - zapytał Mikołaj, odrywając wzrok od ekranu.
- To jest straszne... U Ghanda wkładają pluszakom sztuczne wątroby i doklejają wszystkim lalkom brody. U Ghenda połamali już chyba wszystkie pionki do Chińczyka, a puzzle rozcinają toporami. U Ghinda nauczyli edukacyjne atrapy laptopów kląć po krasnoludzku, ale za to wstydzą się wtykać rurki gwiżdżącym świstakom. U Ghonda próbują odtworzyć Lego miecz świetlny i zbudowali sobie z Duplo kopalnię w skali 1:1. U Ghunda zupełnie pomieszali tytuły bajek, nie mówiąc o tym, że zaczęli szukać porno na ilustracjach. U Ghynda...
- U Gdynda popakowali do zestawów nie te naczynia, co trzeba i włożyli do paczek prawdziwą broń, a u Ghula próbują skrzyżować Diablo II z grą, w której owieczki uczą dodawać. Widziałem. Włączyłem w końcu ten swój nowy monitoring.
Ze względu na powagę sytuacji Houston nie skomentował oburzającego aktu szpiegostwa w wykonaniu swojego pracodawcy.
- Mikołaju, i mówisz o tym tak spokojnie? Trzeba coś zrobić! Oni są potworni! Oni, oni... Oni zachowują się jak...
- Jak dzieci?
- Właśnie!
Mikołaj skrył szelmowski uśmiech pod bujną, niemal krasnoludzką brodą.
- No to w czym problem?